
Po spędzeniu prawie tygodnia w Cebu, wiem już że jeżeli tam wrócę to tylko z musu. Najprawdopodobniej właśnie tam pojadę, żeby przedłużyć wizę. Miasto zdążyłem całkiem dobrze poznać przez tych kilka dni, i życzę sobie w sumie żebym mógł je odpamiętać. Od ostatniego wpisu, po bezowocnych poszukiwaniach mieszkania, postanowiłem przenieść się jednak na mniejszą wyspę i tak wylądowałem na Siargao. Małej wyspie w południowo-wschodnim krańcu Filipin, znanej z najlepszych fal na świecie a tym samym będącej rajem dla surferów.

Zobacz praktyczny przewodnik po Siargao
W związku z problemami natury organizacyjnej, zamiast mieszkać w General Luna, czyli tam gdzie wszyscy, mieszkam 2 kilometry dalej… tyle że w linii prostej, ponieważ nie skończyła się jeszcze budowa mostu który te dwie części by spinał, droga do miasta ma 18 kilometrów. (Aktualizacja po dwóch latach: budowa mostu została porzucona, więc prawdopodobnie nigdy nie powstanie) Teraz po kilku dniach uczciwie mogę powiedzieć, że mi się to podoba. Na początku ciężko było żyć bez ludzi dookoła. Okazuje się jednak że nie jest to tak złe jak mogło by się wydawać. Mieszkam nad samym oceanem w chacie z drewna, z kuchnią i łazienką. Dookoła same palmy a budzi mnie szum fal. Czego można było by chcieć więcej.
Ciężko się zachwycać kiedy w brzuchu burczy
Siargao jest ponoć jedną z piękniejszych wysp na filipinach, i mam nadzieję że już niedługo napiszę o tym coś więcej, bo jak na razie nie zacząłem jeszcze zwiedzania. Różne strony i ulotki obiecują piękne piaszczyste plaże, laguny, wodospady i korale, coś w stylu “Przyjedź na Filipiny i koniecznie odwiedź Siargao”. Brzmi jak tropikalna bajka i jest duża szansa, że tak faktycznie będzie, bo to co widzę dookoła zdecydowanie mi się podoba. Problemów jest kilka, a jednym z nich to, że skoro nie ma tu zbyt wiele ludzi, to i z jedzeniem bywają problemy.
Wystarczy powiedzieć że mięso dostępne jest tylko w dwóch miejscach na wyspie, świeże owoce morza w sprzedaży są tylko wtedy gdy są warunki do połowów (a nawet jak są to niektóre restauracje serwuje z mrożonek). Warunków do połowów jednak ostatnio nie ma bo pomimo tego że świeci słońce, fale mają wysokość domów mieszkalnych. Tak więc chcąc nie chcąc zostaje żyć na puszkowanym tuńczyku i ryżu. Sytuacje ratuje chociaż świeże mango, które jest równie smaczne jak to którym obżerałem się w Kabulu. Przynajmniej więc dowiedziałem się że za dobrym mango nie będę musiał jechać na wojnę, na Siargao też się coś dobrego do jedzenia znalazło.


