
Z wielką ciekawością przeczytałem dzisiaj artykuł w Polityce o grzechach ‘elit’ które doprowadziły nas do obecnego tragikomicznego zestawu ludzi przy władzy. Zaciekawił mnie zwłaszcza fragment o studiach, które studiami nie były. Był to raczej produkt masowego kształcenia, w swoim składzie studia przypominający, coś jak wyrób czekoladopodobny, który z wyglądu brązowy jak czekolada, ale w smaku przypominający margarynę z cukrem. Sam jestem po części efektem takich studiów, Uniwersytet Szczeciński to taka uczelnia balansująca na granicy światów. Będąca jednocześnie ośrodkiem kształcenia tego i tamtego ale pretendująca do bycia fabryką elit.
Bez bicia się przyznam, że przez studia w wielu wypadkach udało mi się prześliznąć. To co mnie naprawdę interesowało (podatki, prawo budowlane czy też kryminalistyka) wciągało mnie bez reszty. Wszystko inne pozostało na dalekich peryferiach moich zainteresowań. I z wzajemnością. Dopóki jakoś tam przez to wszystko przechodziłem, byłem całkowicie poza jakimkolwiek zainteresowaniem kogokolwiek. Takich studentów jak ja w całej Polsce były tysiące, jak nie setki tysięcy. Dobrzy do zgarniania uczelnianej dotacji. Na zasadzie: dopóki nie sprawiają problemów, my też im problemów nie będziemy sprawiać. Studentom ten system też zdawał się odpowiadać, bo nie mając rodziców, którzy życie na studiach mogą im sfinansować, muszą pracować wieczorami i w weekendy żeby na wynajęcie pokoju i jedzenie zarobić.
Gdzie w tym wszystkim ja?
Po co w ogóle na te studia poszedłem? Bo co niby miałem zrobić? Każdy szedł na studia. A czemu poszedłem na prawo? A był jakiś bardziej “prestiżowy” kierunek? Prawo miało mi przecież dać najlepsze zarobki, najlepszą karierę, i stworzyć ze mnie członka ‘elity’ właśnie. Prawo wydawało mi się być jedyną sensowną opcją. Nie pamiętam żebym myślał o czymkolwiek innym.
Więc gdy już na te studia (z drugiego naboru) się dostałem, rodzina była taka dumna, wszyscy mówili “wspaniale Borysku, teraz czeka cię świetlana przyszłość”. Dupa, żadnej przyszłości od początku miało nie być. Przy takiej nadprodukcji ‘talentów’, przy takim prawie pracy i takim wykorzystywaniu studentów i absolwentów. Nie było jednak tak naprawdę nikogo z kim można byłoby o tym porozmawiać. Całość studiów mogłaby się odbywać przez internet i nie byłoby żadnej różnicy.
W tym wszystkim miałem wielkiego farta, że po studiach nie dostałem się na aplikację. Na egzaminie zdobyłem 99 punktów, próg przyjęć był od 100. Pomimo odwołań nic nie udało mi się wywalczyć, wyjechałem więc z kraju i więcej nie wróciłem. I była to chyba najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć. Praca w Afganistanie nauczyła mnie więcej niż wszystkie lata studiów razem wzięte. Prowadzenie własnej firmy to lekcja życia sama w sobie. Nie żałuję więc żadnej decyzji. Kilka raz miałem też zwyczajnie farta. Pierwszy raz gdy miałem do kogo wyjechać, bo siostra mieszkała już za granicą, kolejny gdy wygrałem dla mojego startupu inwestycję (o tym jak zdobyć dotacje dla startupów przeczytasz tutaj) Nie wszyscy jednak mogą i nie wszyscy też chcą wyjechać.
Czego tutaj bronić?
Kiedy ktokolwiek się dziwi że większość z tych ‘absolwentów’ nie protestuje, nie strajkuje kiedy odbiera im się prawa, mogę zaoferować w zamian tylko pusty śmiech. Kto ma czas na protesty kiedy musi zapierdalać od rana do wieczora bez żadnej nadziei na lepszą przyszłość? Bez właściwie żadnych zabezpieczeń, wiedząc że gdy cokolwiek się stanie, będzie zdany na siebie. Jak zdrowie siądzie będzie czekać dwa lata na wizytę, aż może się dowie że to rak. Być może leczenie się zacznie za kolejne dwa lata. W międzyczasie dalej będzie pracować na umowie zlecenie, a jak już nie będzie w stanie to może chociaż ma na tyle farta że rodzina przyjmie pod dach. Coś mam takie dziwne wrażenie że wielu z tych ludzi nie łączy z tym systemem nic. Machają więc ręką na ten nasz “dorobek 25 lecia” bo przecież gorzej być nie może, bo system wypiął się na nich więc oni wypinają się na system.
O tym jak bardzo związany byłem ze studiami nich świadczy fakt, że nie udało mi się znaleźć ani jednego zdjęcia którym mógłbym w ogóle moją obecność na zajęciach udowodnić. Dlatego też zdjęciem obrazującym ten post jestem ja w Portugalii w 2011 roku. Wbrew grafice na zdjęciu, do elit na pewno się nie zaliczam.