
Podróż motocyklem przez Sri Lankę nie była na mojej liście marzeń. Wyszło to wszystko trochę przez przypadek. Mając do dyspozycji 9 dni wolnego szukałem miejsca nie za blisko, nie za daleko, takiego gdzie da się dolecieć w ciągu paru godzin, i gdzie będzie wystarczająco wiele miejsc do zobaczenia. Nie chciałem się przez tych parę dni urlopu nudzić. Cejlon wydawał się więc idealny miejscem na taki nie za krótki nie za długi wypad. Ostatnio wiele z moich znajomych odwiedziło parę miejsc na Sri Lance, postanowiłem więc sprawdzić co w trawie piszczy. Czy było warto?

Na to, że wybrałem motocykl jako środek transportu złożyło się kilka czynników. Po pierwsze i chyba najważniejsze, chciałem się sprawdzić. Zobaczyć czy sobie poradzę w górach, w chaotycznym azjatyckim ruchu i w piekącym upale. Po drugie ze względów praktycznych, chciałem jak najwięcej zobaczyć, a będąc zdanym na autobusy musiałbym się dostosowywać do ich godzin kursowania. Po trzecie i być może najważniejsze, chciałem poczuć tę legendarną wolność którą podróże na motorze mają dać.
Plan podróży po Sri Lance
Planowanie zacząłem i właściwie skończyłem na opracowaniu trasy podróży oraz wypożyczeniu motoru i załatwieniu formalności z tym związanych. Nie chciałem być związany żadnymi rezerwacjami i chciałem mieć pewność, że jeżeli mi się gdzieś spodoba to będę mógł zostać tam dłużej. Trasę wyznaczyłem za pomocą Google Maps, patrząc na to ile czasu zajmuje każdy kolejny etap. Przy wyznaczaniu okazało się bowiem, że 150 kilometrów to jest raczej dziennie maksimum które można zrobić. Drogi nie są dostosowane do szybszego ruchu, czasem warto też zwolnić żeby podziwiać widoki lub zwyczajnie odpocząć.
Łatwe trudnego początki
Na pierwszą noc zatrzymałem się w miejscu które opisane było jako homestay. Kosztowało mnie to całe 10 dolarów, i niestety polecić go nie mogę. Strategia jaką przyjąłem wobec miejsc do zatrzymania się na Sri Lance to zacząć od najtańszego, i iść w droższe miejsca aż do czasy gdy znajdę coś co będzie mi odpowiadało. Za 10 dolarów dostałem pokój z gołego betonu, łóżko, ze 40 komarów pomimo zainstalowanych moskitier, oraz łazienkę z zimną wodą. Bez problemu da się przespać, ale po jednej nocy wiedziałem, że od następnego noclegu chcę czegoś więcej.
Drogę rozpocząłem od przejazdu z Negombo – gdzie wypożyczyłem motor – do Kandy po drodze planowałem odwiedzić Mirigama i Kegalle. W międzyczasie okazało się, że nic tam nie ma. Tak się stało, ponieważ Google wyznaczył mi podobno szybszą trasę bardziej na północ. Zajechałem za to do Kurunegala, gdzie zobaczyłem swoją pierwszą statuę siedzącego buddy. Jak się potem okazało jest ich na wyspie pełno, właściwie na każdym jednym wzgórzu. Widząc więc jednego można założyć że widziało się wszystkie.

Czy warto odwiedzić Kandy?
Po około 4-5 godzinach jazdy dojechałem do położonego w górach miasta Kandy które jest szóstym najbardziej ludnym miastem Sri Lanki. W Kandy do zobaczenia jest świątynia zęba buddy (to była druga którą widziałem, pierwsza jest w Singapurze). Świątynia znajduje się w kompleksie pałacowym, samo Kandy było bowiem ostatnią stolicą królewskiej Sri Lanki. Pałac położony jest przy sztucznym jeziorze w wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Warto tutaj spędzić trochę więcej czasu żeby pooddychać tą spokojną atmosferą. Kandy ma w sobie coś magicznie spokojnego. Nie byłem w stanie określić co to jest ale już samo przebywanie w okolicach świątyni i położonego w centrum miasta jeziora daje człowiekowi pewien oddech i spokój.

Drugą największą atrakcją jest – a jakże – położony na szczycie wzgórza posąg siedzącego Buddy. Temu można się wdrapać na ramiona i podziwiać widok na miasto z góry. I chociażby z tego powodu warto się tu zatrzymać. Z atrakcji które polecają przewodnicy so również pokazy lokalnego tańca. Jak znajdziecie się w pałacu, będzie mnóstwo ludzi którzy będą was na to nagabywać. Ja się nie zdecydowałem. Jeszcze jedna rzecz na którą lokalni przewodnicy nagabują to narkotyki, na to również się nie zdecydowałem, ale kto co lubi. Na koniec dnia zatrzymałem się na hamburgera w miejscu nazywającym się “Licensed to Grill”. Żarcie całkiem dobry, widoki super, więc mogę szczerze polecić.

Gdzie się zatrzymać w Kandy
Na noc zatrzymałem się w pięknie położonym pensjonacie. Nie przypadł mi z początku do gustu, ponieważ wziąłem najtańszy pokój za około 20 dolarów, największy atut, czyli widok, mi przepadł. Co jednak mi przypadło do gustu to ciepła woda (której brakowało w poprzednim przybytku). Na następny dzień okazało się że również właściciel. Pan ten okazał się być byłym ambasadorem Sri Lanki, do wielu krajów. Jego ostatnim posterunkiem był Singapur. Spędziliśmy więc całe śniadanie rozmawiając o jego i moich podróżach. Ale również wymieniają się poglądami na aktualną sytuację geopolityczną i dyskutujące o politycznej sytuacji Sri Lanki (nie tego się spodziewaliście nie? 😉 )
Co jeszcze lepsze śniadanie to serwowane jest z tarasu z którego roztacza się widok na całe Kandy. W samego rana świeże powietrze i mgły roztaczające się nad stokami daje poczucie że jest się w miejscu zupełnie wyjątkowym. Z całego serca mogę więc wam polecić Kandy Unique Hotel

Kandy Unique Hotel
Booking.com
Mała Anglia w sercu Sri Lanki – Nuwara Eliya
Dzień się zapowiadał deszczowo, postanowiłem więc nie marnować więcej czasu w Kandy i wyruszyłem w trasę do Nuwara Eliya. Miejsce całkiem niezwykłe, położone na prawie 2 tysiącach metrów nad poziomem morza stanowi świeży oddech w parnym azjatyckim klimacie. W czasach kolonii brytyjskiej, gdy biedni anglicy tęsknili za domem i zbyt mocno się pocili popijając gin z tonikiem, wyjeżdżali w góry aby trochę od upałów odpocząć. Temperatury w Nuwara Eliya zimą mogą spaść nawet poniżej zera, latem natomiast miejscowość przypomina deszczowe polskie wakacje.

Trasa była dość ciężka bo padało niemiłosiernie przez cały dzień. Nie dość więc że było ślisko, to jeszcze cały czas parowała mi szybka w kasku. Przejazd tych niecałych 90 kilometrów zajął mi więc ponad 4 godziny. Było to jednak moje pierwsze spotkanie z pięknymi plantacjami herbacianymi i nawet w tak paskudną pogodę robiły spore wrażenie.
Po dojechaniu do Nuwara Eliya dopadło mnie pewne dejavu. Ja to wszystko już gdzieś widziałem. Miejscowość ta to dziwne połączenie Karpacza z Międzyzdrojami i jakąś małą angielską wioską. Wszystko to podlane klimatem lat 90. Temperatura w czasie mojego pobytu wahała się pomiędzy 16 a 18 stopniami. W dalszym ciągu padało, i pomimo tego, że miałem tam zostać na noc, postanowiłem jak najszybciej się ewakuować. Zwiedziłem jeszcze tylko “Angielską wioskę” która faktycznie wyglądała jakby mogła stać gdzieś pod Londynem i pojechałem dalej.

Ella, Ella, coś ty mi zrobiła

Na noc udało mi się dojechać do Ella. I tutaj pełne zaskoczenie, znowu będzie skojarzenie z polską, takie trochę Międzywodzie albo inna Ustka, tyle że w górach. Miasteczko ciągnie się wzdłuż głównej drogi, która pełna jest małych restauracji, klubów i barów. Nazajutrz okazało się że rozrywka to nie jedyne do ma Ella to zaoferowania, bowiem widoki w okolicach są zaiste piękne. Jeszcze przed śniadaniem wybrałem się na Little Adam’s Peak. To był chyba najłatwiejszy szczyt do zdobycia w całym moim życiu, co lepsze to widok też był jednym z lepszych jakie znam. Poziom satysfakcji więc 10/10 i myślę że każdy powinien się na ten szczyt wybrać (na górę prowadzą schody).

Drugą największą atrakcją okolic się Lipton’s Seat, czyli miejsce z którego słynny pan Lipton lubił podobno obserwować swoje plantacje. Chociaż pewnie bardziej satysfakcję sprawiało mi patrzenie jak wykorzystuje swoich nisko opłacany pracowników. Tutaj przekonałem się że Google Maps to nie jest zawsze wiarygodne źródło informacji. Miałem wręcz wrażenie że się na mnie wujek Google uwziął i co najmniej chce żebym się zgubił, o ile nie zabił. Wiele razy prowadził mnie przez wąskie kręte górskie ścieżynki które nadają się tylko do pieszych marszy (o ile nie wspinaczki).

Trasa jednak wielokrotnie te trudy wynagradza. Nie tylko widokami rozpościerający się z góry na niekończące się doliny, ale i mrocznymi przejazdami przez środek chmur. Na samym szczycie miała tylko połowę szczęścia i o ile jedna strona była bezchmurna, o tyle drugą chmury spowijały całkowicie.
Najpiękniejsza trasa życia – Wyjazd z Haputale
To wszystko co widziałem do tej pory to było zupełnie nic, w porównaniu z tym co mnie czekało. Z Lipton’s seat postanowiłem przejechać przez Haputale a następnie nad ocean bo góry mnie już porządnie przetrzepały. O ile sam dojazd do Haputale był piękny, a Haputale jest niesamowicie ciekawym miasteczkiem bo położonym na skraju urwiska. O tyle to co mnie czekało po wyjeździe z Haputale to widok który zapamiętam do końca życia. Jadąc krętą górską drogą po lewej miałem widok na niekończącą się równinę Hortona z jej wijącymi się rzekami, i chmurami wolno snującymi się ponad. Równina a to się chowała a to wynurzała zza zakrętów a ja jechałem jak zaczarowany. Pamiętacie tę początkową scenę z Króla Lwa gdy animacja pokazuje te bezkresne afrykańskie sawanny? Tak to właśnie wyglądało, – magicznie.
To co mnie czekało dalej to koszmarny 5 godzinny przejazd nad ocean, ale to już materiał na kolejny wpis. A jak nie wiecie jak się przygotować na wyjazd na Sri Lankę to zapraszam do tego wpisu. Poniżej natomiast wszystko w telegraficznym skrócie w formie wideo.